UWAGA RAPORT !
Kroniki kampani RPG loszek C.H.O.C.H.L.I.Ka- Numenera
Ten wiekopomny dzień zaczął się od wschodu wszystkich trzech słońc, jak to miały w zwyczaju,
dni w całych Górach Czarnych. Nie zmienił on co prawda losów ogromnego świata, ale z całą pewnością odegrał kluczową
rolę dla małej wioski Qulaf. Nowy świt utożsamiał wszystko co cenne dla jej mieszkańców- ciepło, radość i światło.
Szybko doszli więc do wniosku, że każdy dzień był darem wielkiego boga Słońca Wszechmogącego, mieszkającego w tej
przedziwnej świątyni sunącej po oceanie nieba, oświecającej doline Qulaf co cykl. Mieszkający tam ludzie zawdzięczali
jej wszystko.
Wschodzące słońce niemalże oślepiało Astrid. Przymrużyła swoje błękitne oczy od nadmiaru światła. Przez chwilę
zastanwiała się, czy nie obraża wielkiego boga niechęcią do słońca, albo samymi myślami o tej niechęci. Przez
chwilę zastanawiała się nad tym, ale jak zwykle przerosło to jej pojmowanie. Dziewczyna była tylko zwykłym
Glaivem- wojownikiem. W swoim rzemiośle nie miała sobie równych, ale jeśli chodziło o kontakt z magicznymi
przedmiotami Numenerami, lub z magią jako taką wolała zdać się na Ninę- jej najlepszą przyjaciółkę. Była ona
nano- magiem. Pobierała nauki u wielkiego mistrza Wilhelma i miała zostać kapłanką. Na Numenerach znała się jak
nikt inny (no dobrze może dopiero kończyła czeladź, ale od pocątku była wyjątkowa). Już sam kolor jej włosów
przykuwał uwagę. Niebieska czupryna stanowiła niezwykłe widowisko nawet wśród kapłanów, w których szaty ubierała
się Nina. Astrid zdała sobie sprawę, że się zamyśliła kompletnie odbiegając od jej celu. Mieli ważną misję. Ich
społeczeństwu groziło niebezpieczeństwo. Qulaf- odcięta od świata wioska, leżąca w kotlinie, bywała nazywana rajem na ziemi.
Latająca wyspa zapewniała im wszystko, w dobroci pana Słońca. Do czasu... Ostatnio główny kapłan zachorował
i utracił kontakt ze świątynią. Wysłał więc grupkę czterech śmiałków, którzy mieli dowiedzieć się co się dzieje.
I oto stało się. Stali na schodach Świątyni Słońca Wszechmogącego. Zrobione były z litego światła. Wyspa suneła
nad ich głowami, a Astrid podchwyciła zachwycone spojrzenie Niny. Spojrzała na rodzinną wioskę wyglądającą bardziej
jak mrowisko, a następnie na obu jacków. Władali oni Numenerami i walczyli, nie byli ani Glaive'ami ani Nano.
Tropili, skradali się i polowali. Nate i Drake byli nierozłącznymi kompanami od wielu lat. Astrid spojrzała w
poważne oczy Drake'a, jedno bursztynowe, a drugie zielone. Pół jego twarzy i lewa ręka stanowiły z nim całość,
mimo, że były mechaniczne. Znała Drake'a od lat i cieszyła się, że mierzy się z tym wyzwaniem właśnie u jego boku.
Potem przeniosła wzrok na Nate'a. Wygadany i sprytny. Przyaciel. A może nie? To nie było tak proste jak walka
toporem. Uczucia i magia stanowiły dla Astrid jedną, wielką tajemnicę.
Wchodząc po schodach usłyszała ryk. Od razu go poznała. Zbliżały się basheery, a wraz z nimi ich bezlitośni
jeźdżcy. Dzicy nie znali boga Słońce. Prowadzili koczowniczy tryb życia, podróżując na wielkich, skrzydlatych
bestiach. W przeszłości nie raz walczyli z mieszkańcami Qulaf. A jednak Astrid nie wiedziała co o nich myśleć.
Jej ukochany brat i mentor Alf, wstawił się za nimi, dlatego został wygnany. Dziewczyna podzielała jego zdanie,
chciała powstrzymać bezsensowną rzeź, ale nie wstawiła się za bratem, kiedy jeszcze jako podlotek patrzyła
na jego wygnanie. Dwóch jeźdźców basheerów ukazali się ich oczom, a Astrid momentalnie wyjęła łuk. Musiała obronić
przyjaciół. Oddała piewszy strzał. Trafiła w wierzchowca, ale jedna strzała nie zdołała go zabić. Kusze
momentalnie wyjęli też Nate i Drake, jak dobrze działająca maszyna. Wszyscy celowali do jednego zwierzęcia
i ranny basheer opadł pod świetliste schody dryujące w powietrzu. Druga bestia zaszarżowała na Ninę, a jej
jeździec wymierzył kuszę w Astrid. Obie zrobiły unik, ale kiedy potwór zawracał Astrid ujrzawszy w wyobraźni
obraz przyjaciół naszpikowanych włoczniami, nie zachowała skupienia. Basheer chwycił ją w szpony.
I wtedy coś do niej dotarło. Lina. Związali się wszyscy liną, żeby nie spaść. Wieć zaraz pociągnie towarzyszy
za sobą.
-Drake!- krzknęła do stojącego za nią przyjaciela. Ten natychmiast zrozumiał co się dzieje. Patrząc jej w oczy
zdawał się mówić "przepraszam". Wyjął nóż i odciął linę. Oczywiście Astrid rozumiała czemu to zrobił, na
jego miejscu nie ryzykowałaby życia innych, ale wolałaby chociaż zginąć w walce. Przynajmniej nie miała sęku <3
wysokości. I wtedy ją olśniło. Wyjęła z placeka swój cypher- tabletkę pozwalającą latać. Haczyk tkwił w tym, że
jedynie w kierunach góra- dół. Pazury basheera raniły jej ramiona, czuła jak wyślizguje się z łap stwora.
Połknęła kapsułkę. Nie poczuła zmiany, ale latała! Naprawdę latała od zawsze tym marzyła. Prawie zachłysnęła
się z zachwytu. Kąte oka widziała pękającą kuszę Nate'a i Drake'a rzucającego jej linę. Złapała ją, a przyjaciele
wciągneli Astrid na górę. Z niedowierzaniem stwierdziła, że mała kometa pędząca ku ziemi to ich wrogowie, zwęgleni
przez ognisty dar Niny. Astrid ciągle unosiła się w powietrzu, efekt miał trwać jeszcze godzinę. Wdrapali się na
schody, które powoli zaczynały niknąć. Stali u wrót świątyni. Kiedy Astrid ujrzała jej owiane legenda wnętrze
nie mogła się powstrzymać- z zachwytu wzbiła się w powietrze.
Nate spodziewał się po świątyni czegoś pięknego i w sumie się nie zawiódł. Plac świątynny porastały piękne
drzewa, zobaczył mnóstwo kaplic i kolumn. Ujrzał jak Astrid wzbija się w powietrze, i uśmiechnął się pod
nosem. Ale coś było nie tak. Przyjaciółke chyba zemdlała lecąc do góry.
-Astrid!!!- krzyknął jack. Ale to nic nie dało. Dobrze, że Nina jak zwykle zachowała przytomność umysłu.
Obudziła dziewczynę swoją niesamowitą mocą telepatii. Astrid zleciała na dół mówiąc, że zobaczyła jakiś
ludzi przy drzewach. Nate zmarszczył brwi. Spodziewał się, że kapłani lepiej ich ugoszczą.
-Choćmy do nich.- zaroponował.Udali się więc do lasu złożonego z dziwnych fioletowych drzew. Przy jednym
rzeczywiście zobaczył kapłana, ale nieprzytomnego12. W dodatku on nie stał przy drzewie. On w nie wrósł.
Nina do niego podeszła.
-Halo?- ledwo ocknął się na jej słowa
-Uciekajcie!- wysapał tamten, a jego z początku fioletowe oczy przez chwilę zzieleniały. I...
przestał oddychać. Spojrzeli po sobie z niepokojem. Nate się rozejrzał. Przy wielu drzewach,
w których mało było życia i natury, "wczepieni" byli kapłani. Chłopak przełknął ślinę. Nagle zobaczył, z
przerażeniem, że Nina podchodzi do jednego z drzew, ale na szczęście się na nie nie wspięła. Za to
pył, który opadł z liści zostawił na je skórze czerwone ślady. Potem odpoczęli chwilę i rozejrzeli się po
placu. Wydawał się on ogromny, ale Nate słyszał, że wyspa świątynna ma kilkadziesiąt kiometrów długości.
Weszli do świątyń. Znaleźli tam ołtarze i piękne zdobienia. Coś nagle prykuło uwagę Nate'a. Stojący na środku
placu sklny potwór zamrożony w fioletowym ryszale zaczął się wydostawać. Wyjął kuszę, ale bełty nie groziły
kamieniowi. Potwór zaczął zbliżać się w ich stronę.
-A masz żelaztwem twardzielu!!!- wrzasnęła Astrid i rzuciła się na stwora. Oglądanie jej walki jak zwykle
dodało mu otuchy. Sposób w jaki władała toporem przypominał mu Dzikich i dom. To właśnie wśród nich
Nate pryszedł na świat, ale zgubił się podczas jedneg z polowań i przygarnęli go ludzie z Qulaf. Nagle oczy potwora
zmieniły kolor. Tak jakby... dotarły do niego słowa Niny, która od jakiegoś czasu próbowała się z nim porozumieć.
Nate zobaczył, że dziewczyny momentanie zamiast walczyć zaczęły rozmawiać ze skalniakiem.
Monstrum nazywało się sprzątającym i mało wiedziało o tych dziwnych, fioletowych
drzewach, ktore według wiedzy Niny nigdy tu nie rosły.Nie miał poczucia czasu. Za to jego wzrost robił
wrażenie. Astrid szybko nazwała go Rocky, co błyskawicznie do przylgnęło do stwora. Siedział nieruchomo
wpatrzony uległym i pozbawionym emocji wzrokiem w nano, której poleceń się słuchał, pewnie dlatego, że
nosiła szaty kapłanki. Mimo tego kreatura reagowała na wszystkie pytania Astrid. Nate był bardzo
rozbawiony rozmową towarzyszek z potworem.
-Rocky... czym...kim...ty jesteś???- spytała wojowniczka, ostrożnie ważąc te słowa. Skalniak spojrzał na nią
z tępawym wyrazem twarzy.
-Ja tu sprzątam.- odparł tonem całkowicie pozbawionym emocji.
-Jestem pewna, że robisz to dobrze, ale... Rocky, czym są te fioletowe kryształy?- wtrąciła Nina
-Nie rozumiem.- odparł. Mimo, że jego głos przypominał słowa robota, Rocky zdawał się być zmieszany.
-Ten, który Cię zamroził, który chcesz posprątać.- Nina przemawiała bardzo łagodnie
-Koruptor?- odpowiedziała mu tylko pytająca cisza.- Koruptor zły. On zabijać obsługanty.
Z dalszej rozmowy wynikało, że owi obsługanci byli po prostu kapłanami. Ale kim był zdradziecki
koruptor wspomniany przez skalniaka?
-Wiem!- wykrzyknął Drake- On jest pasożytem! Nie osobą tylko...- zabrakło mu słowa- formą życia!
Rozważali tę koncepcję w milczeniu. Dziewczyny chyba w nią wątpiły, ale Nate musiał przyznać, że jest
w niej trochę sensu. Przyjaciele jednogłośnie uznali, że wolą mieć Rocky'ego przy sobie podczas
wędrówki. Niestety pzeszkadzała im w tym ropadlina n środku placu i brak ręki potwora. I na to jednak znaleźli
sposób. Nate i Drake mieli przeskoczyć szeroką na trzy metry przepaść i dojść do opisanego przez stwora magazynu
gdzie prawdopodobnie można znaleźć "części" pozwalające na naprawę skalniaków, które według przemyśleń Drake'a
mogły być czymś w rodzaju robotów, albo mechów. Dziewczyny zostały z Rocky'm, z którym szybko się zaprzyjaźniły.
Astrid wyjęła swój flet, a Nina śmejąc się założyła soczewki maskujące jej oczy, co nadało jej nieziemskiego
wyglądu. Nate nigdy nie rozumiał po co to właściwie robiła. Dalej, było tylko gorzej. Nate skacząc nad rozpadliną
nie zdołał chwycić się przeciwległej pułki... zaczął spadać w czeluść. Co prawda miał tyle szczęścia, że wylądował
na skalnej pułce, ale znalazł się w mrocznych sidłach kryształu, zaczynającego pokrywać jego nową zbroję jacka.
Chwała Słońcu, że Drake miał długą linę i wciągnął go z powrotem. Nate wycięczony i lekko ranny padł na ziemię.
Kilka chwil potem stwierdził, że jego zbroja do niczego się nie nadaje. Zdjął porośnięte kryształem koruptora
wyposażenie. Chciał przerzucić je na drugą stronę, do dziewczyn, ale był tak nie rozkojarzony, że nie zrobił
tego wystarczająco mocno. Jego zbroję spotkał marny koniec na dnie przepaści. Zaklął siarczyście i ruszyli
dalej. W magazynie znajdowały się dwie komory ze skalniakami, które po przybudzeniu, były pod władzą
koruptora. Jackowie stoczyli z nimi wyczerpującą walkę, ale i oczy tych sprzątających prędko przestały być
fioletowe. Niestety nie znaleźli, żadnych części. Wrócili nad rozpadlinę. Dziewczyny szybko do nich przeskoczyły,
po drugiej stronie został tylko Rocky. Dwa inne skalniaki, mimo że dużo mniejsze od niego miały pomóc mu
się przedostać. Nina, zwróciła się ku Rockiemu, chcąc polecić co ma zrobić. Niestety nie rozważnie dobrała słowa.
-Rocky musisz skoczyć- nie skończyła mówić, ale ciężki skalniak, posłuszny jak zwykle zrobił krok do przodu.
Nate'a przeszedł dreszcz.
Cisza, która zaległa na i tak wyciszonej, pustej wyspie, aż świdrowała w uszach. Astrid ją przerwała krzycząc z
rozpaczy imię... przyjaciela, który właśnie zginął niepotrzebną śmiercią. Śmiercią bez sensu.
Nina weszła do Zewnętrznej Kopuły Świątyni Słońca Wszechmogącego. Wilhelm od lat przygotowywał ją do tego
wydarzenia. Jak sprosta zadaniu zostanie kapłanką.Mimo, że jej mistrza wygnano lata temu, jak jej się uda, jak
bóg ją mianuje swoją umiłowaną słóżebicą, jak nie zawiedzie przyjaciół to... to co? I czy nie za dużo tych
"jak"? Ciążyła na niej zbyt wieka odpowiedzialnosć. Czuła się tym przygnieciona. Wczoraj zabiła Rockiego.
Niewinnego, głupiutkego skalniaka. Znalazła magiczny kostur, który poraził ją prądem i prawie zabił kiedy go
dotknęła. Stoczyła jeszcze walkę z pięciometrowym avatarem boga Słońce, który
zaatakował ją, bo chłopaki uwolnili Rockiego Jr. i Stone'a, jak nazwała nowych sprzątających Astrid.
Nina nie pierwszy raz się zdziwiła jaki talent do nadawania nazw miała przyjaciółka. Nawet jak były
dziećmi przezwiska nadawane jej i innym dzieciom przez tą silną, nieustraszoną, najmłodszą i jedyną
córkę Erika przybysza zza morza, okazywały się najtrafniejsze. Nina zawsze zastanawiała się jak to jest mieć
tyle siły fizycznej... Oderwała się od tych myśli i posłała krzywy uśmieszek przyjaciółce, która odpowiedziała
tym samym, chociaż jejspojrzenie było jakieś nieobecne.Nina wiedziała, że przyjaciółka podziwia
zrobioną z byrsztynowych płyt przypomninających plastry miodu kolorem i kształtem świątynie. Nagle
dostrzegła martwych Dzikich leżacych niedaleko wewnętrznej kopuły. Cała czwórka do tej pory prowadziła
spokojne życie, toteż widok trupów trochę ich przeraził. Nina zastanowiła się przez chwilę, czy ich
nie pogrzebać, ale to nie miało sensu, mieli zbyt mało czasu. Zaczęli przeszukiwać zbirów, ale Nina
robiąc to czuła się do bólu niewłaściwie. Znalazła nowy cypher- jednorazowy artefakt magiczny,
przypomniała sobie definicje. Tym razem był to pierścień. Astrid wyjmowała dziwne kolczeste dzidy
(miała wrodzoną łatwość w posługiwaniu się każdym rodzajem broni), a Drake wsunął do kieszeni dziwny
naszyjnik. Nie mogli wyjść ze świątyni, bo nadal grasowły tam ogniste avatary, dług w Zewnętrznej
Części też zostać nie mogli, kończyły im się zapasy żywności. Weszli więc do mniejszej kopuły, starając
się nie myśleć o tym co zabiło dzikich. Gdy dotarli wreszcie do środka, Nina oniemiała. Z zachwytu. I strachu.
-Niech mnie basheery wybebeszą i pożrą żywcem...- szepnęła Astrid. Przed sobą zobaczyli... owady. Wielkości
basheerów. Dziwaczne połączenie pszczół i mrówek, wywarł na nano ogromne wrażenie. Jak to możliwe, że coś
takiego istniało? Patrzyła jak stworzenia pracowicie uwijają się w "ulu". Były piękne. Ninę zawsze brzydziły
małe owady,ale te ogromne... mogła dostrzec każdy włos na odwłoku, każdy ruch żuchwy. Pszczoło- mrówki,
chyba ich nie zobaczyły. Nina, w której bestie obudziły ciekawość i zaufanie. Skomunikowała się z nimi
werbalnie. W odpowiedzi wykonały synchroniczny ruch skrzydłami. Stone spojrzał w ich kierunku.
-Chcą, żebście... oddali broń- wysapał. Zobili to bardzo niechętnie, nawet sztylet nie zdołał się ukryć.
Nina podziękowała w duchu za to, że jej mocy nie mogli zabrać. Ale znaczyło to równierz to, że w razie
niebezpieczeństwa będzie jedyną nadzieją kompanów. Nagle przerośnięte owady ruszyly w ich stronę.
Otoczyły ich kręgiem, kóry stopniow się zwężał...
-One nas zeżrą!!!-wrzasnął Drake. Naagle pojawił się przed nimi dobrze im znany avatar Słońca
Wszechmogącego. Był cały złocisty, z wyglądu przypominał bardziej spotykanego w baśniach dżina.
Wyciągnął w ich stronę masywną, świetlistą rękę. Nina z przerażeniem stwierdziła, że pokryta
kryształami koruptora zbroja Astrid zaczęła się palić. Glaive krzyknęła. Nagle Nina zrozumiała.
Avatar chciał tylko pozbyć się koruptora okrywającego przyjaciółkę.
-Zdejmij zbroję Astrid!!!- wrzasnęła nano, a przyjaciółka jak zawsze spojrzała na nią z
bezwarunkowym zaufaniem i wiedząc, że nie ma czasu na pytania, błyskawicznie ją ściągnęła.
Avatar skierował swoją rękę w strone ukochaneko uzbrojenia Astrid i spalił je na węgiel.
Nina jęknęła z ulgi, że ten los nie spotkał przyjaciółki, bo mało brakowało. Krąg gigantycznych
pszczoło- mrówek zaczął się przemieszczać,więc przyjaciele, chcąc nie chcąc ruszyli w tym
samym kierunku, w którym prowadziły ich owady. W centrum świątyni zobaczyli ogromną "królową"
całego tego roju. Stworzennie przekręciło ku nim kolosalną głowę i Nina stwierdziła, z
niejakim przerażeniem, że ma on twarz... Zrobioną z czegoś podobnego do owadzich oczu.
Robotnice pokłoniły się swojej królowej.
-Czy jesteś Słońcem?- wyszeptała Astrid, ale bóg jej chyba nie usłyszał.
"O wielki Wszechmogący" przekazała mu werbalnie Nina "Chcemy uratować twoją wyspę" zwrócił
twarz w jej stronę.
-Ja jestem słaby. Bez obsługantów jestem głodny... Nie widzę.
-Czy to przez koruptora? - zapytała Nina
-Przez niego tracę wzrok...- powiedział zmęczonym głosem i na chwilę zamilkł. Sprawiał wrażenie
kompletnie wycieńczonego. Ninę zczęły obłazić robotnice "oglądając" ją swoimi czułkami
-Czy jesteś obsługantem?- zwrócił swe bursztynowe oczy w kierunku
Niny.
-Chyba tak, znaczy... em... można tak to ująć- dziewczyna nie przyjęła jeszcze święceń.
Jedna z pszczoło mrówekweszła jej na plecy i wbiła się żuchwami w jej czoło.
-Nina!- wrzasnęła Astrid, ale nano nareszcie wszystko zrozumiała... poczuła rozpacz Słońca,
przypominająca uczucia matki, która właśnie straciła dziecko. Wiele młodych się nie wykluło
w ostatnim roku. Bóg był ślepy. Koruptor nie pozwalał mu widzieć miejsc z wyspy, które
przywykł kontrolować. Zabrakło kapłanów, jego żywicieli. A on z każdym dniem tracił siły.
Zobaczyła kosmiczny kamień lecący ku wyspie. Kamień pokryty fioletowym kryształem.
I jeszcze jedno! Nina przypomniała sobie, że kapłani na czołach mieli blizny, pozostałe
jak teraz wiedziała, po ukonszeniu ogromnego owada. Bóg Słońce poprosił ich o pokarm,
dzięki, któremu mogłby odwdzięczyć się za pomoc.
-Jestem zmęczony, odejdźcie- mruknął i zasnął. Wszyscy, łącznie ze skalniakami, się rozeszli.
Kilka kilometrów od świątyni przyjaciele znaleźli plantacje ryżu. Domyślili się, że kapłni
od jakiegoś czasu nie nosii na wyspę ofiar, bo wszystkie dary dla boga pozyskiwali na górze.
Ryż trochę zdziczał, ale nadawał się do jedzenia. Resztę dnia spędzili na zbieraniu go,
a potem rozbili obozowisko i strudzeni całym dniem pracy.
-Co mam dla was zrobić, za dar pokarmu?- spytał Słońce następnego dnia. -Z materii żywej
mogę wytwarzać nowe przedmioty. Pytacie, a się wam odwdzięcze...
Nina wcześniej przygotowała odpowiedź.
-O, wielki, potrzebujemy czegoś co pozwoli porozmawiać z kimś bardzo od nas oddaonym.
-Spełnię wasze życzenie, ale to musi być ktoś kogo widziałem.
-Myślę, że nie będzie z tym problemu.- odparła Nina
-Wilhelm jest chory psychicznie!!! Poprostu walnięty!!!- wrzasnęła Astrid zaraz po rozmowie
z Wilhelmem, odbytej przez magiczne wrzeciono. Drake przyznał jej rację skinieniem głowy,
chociaż nie wiedział co tym myśleć... Okazało się, że niegdyś darzony szacunkiem mistrz, pomagał
koruptorowi. Uznał, że owad nie powinien być czczony jako bóg i chciał wyzwolić od niego
swój lud, który za to go wygnał. Zapomniał jednak, że bez tego "owada" nie mieli by nic...
Drake od zawsze był inny. Urodził się bez ręki i z chorobliwie zniekształconą twarzą.
Jego ojciec, zrzekł się roli wodza Qulaf, żeby ratować słabowitego, umierającego synka.
Udał się do świątyni, z której nigdy nie wrócił, ale pare dni później kapłani przynieśli
niemowlakowi nowe części, które miały rosnąć wraz z nim. Części zbudowane z tego dziwnego
bursztynu. Słońce uratował mu życie, ale nadal miał co do niego mieszane uczucia...
Wilhelm mógł mieć trochę racjii. Drake patrząc jak bóg robił magiczne wrzeciono zdał
sobie sprawę, że tak jak Wszechmogący zrobił je z ryżu, tak jego ręka i połowa twarzy
były zrobione z... jego ojca. Może i w akcie dobrowolnego poświęcenia, ale...
Przynajmniej Wilhelm powiedział im coś ważnego. Nina podpuszczając go, że są po
jego stronie (a może właśnie po części byli?) dowiedziała się, że żeby zabić koruptora,
czymkolwiek był, trzeba udeżyc w jego serce w Świątyni Zmierzchu. Tam, więc się udali,
z zamiarem ocalenia wyspy. Maszerowali długo lasem, ba, dżunglą porośniętą przez drzewa
koruptora. Pyłek osiadał na ich skórze, zostawiając zaczerwienione ślady. W końcu
dotarli na plac przed Świątynią Zmierzchu. Trudno było chodzić po powierzchni w całości
porosniętej kryształem. Na środku placu zobaczyli rynnę prowadzącą w głąb ziemi. Nagle
Drake zobaczył zbliżających się skalniaków z fioletowymi oczami.
-Jak ja nienawidzę fioletowego!!!- wrzasnęła Astrid. Wyjęła z kołczanu dzidy dzikich i
rzuciła wszystkim po dwie. Użyli ich jako kijów, żeby mniej się ślizgać i biec szybciej.
Drake poczuł adrenalinę pulsującą mu w żyłach. Bał się trochę skalniaków, ale nie miał
zamiaru tego okazać. Rzucili się biegiem do świątyni, naszczęście nikt się nie potknął
i zgubili sprzątajacych. Świątynia nie różniła się zbytnio od innych. Na środku stał
ołtarz, a strop podparto na kolumnach. Uwagę Drake'a odrazu przykuła zbroja wyeksponowana
na środku kaplicy. Kryształ wcale jej nie obrósł, mimo że wokół było go pełno. Nina ostrożnie do
niej podeszła. Mruknęła coś pod nosem o kapłanach broniących swojej świątyni i ich legendarnych
zbrojach. Drake'a jednak nie zajmowała Zbroja Nocy. Rozglądał się za skalniakami, które już
szukały ich tropu. Nagle wpadł na pewien pomysł. Delikatnie wyjął ceramiczną kulę ze swojego
plecaka. Zaraz miał nadejść czas, żeby użuć kolejnego cypher'a. Zaczął naradzać się z Nate'm.
Tymczasem dziewczyny zaczęły badać zbroję. Nina stwierdziła, że nigdy nie widziała pancerza
o takiej mocy i namówiła Astrid, jako najsilniejszą w drużynie do założenia jej. Drake chyba
nigdy nie widział tyle szczęścia w oczach przyjaciółki jak w chwili, kiedy nieziemskie iskry
przebiegły po jej umięśnionych rękach i dotarły aż po czubek toporu. Dziewczyna właśnie testowała
nową piekielnie zabójczą zbroję, której technologia zwiększała jej siłę, usłyszeli kroki. Ciężki,
powolny stukot, wydawany przez stopy sprzątających. Drake i Nate wymienili porozumiewawcze
spojrzenia. I zanim Nina krzyknęła, żeby ich powstrzymać Nate wybiegł z komnaty. Drake szkolił
się razem z nim i doskonale znali swój styl walki, rozumieli się bez słów. Kiedy Nate stanął
na środku placu, wrogonastawione skalniaki rzuciły się w jego stronę.
-Teraz!- wykrzyknął do przyjaciela. Drake starał się odpędzić emocjii. "Nie myśl porażce"
myślał zaciskając dłoń na kulistym cypherze. "Na pewno się uda". Rzucił kulę w stronę
Nate'a. Teraz pozostało tylko patrzeć i czekać w napięciu, a tego Drake nienawidził
najbardziej. Nate wyjął spray, dzięki któremu mógł się ślizgać po powierzchni. Zaczął sunąć
po krysztale jedną ręką się odpychając, a drugą pryskając powierzchnię przed sobą.
Manewrując wślizgnął się do rynny, a tak w zasadzie lejka prowadzącego na dół. Drake odetchnął
z ulgą. Patrzył jak ceramiczna kula rozbija się prawie idealnie między stworami. Nie mógł
powstrzymać okrzyku radości. Cypher był bombą grawitacyjną działającą na okrąg o średnicy
pięciu metrów. Skalniaki zostały przygwożdżone do ziemi bez możliwości ruszenia się.
Drake powtarzał sobie, że to tylko maszyny (czuł to podświadomie). Nie miały uczuć. A może?
"Skup się... teraz najważniejsze jest dobr drużyny i Qulaf". Skinął na skamieniałe dziewczyny
i pobiegli w stronę lejka. Zjechali po rynnie w ciemność...
-Czas pokonać przeklętego koruptora!- Astrid, jak zawsze, była gotowa do walki. Kiedy wylądowali
na dole i Nina użyła swojego cyphera. Kula światła lewitująca nad jej ręką oświetliła im drogę.
Podróż w kompletnym mroku była ciekawą odmianą względem wydarzeń ostatnich dni. Do tej pory
światło niemalże ich oślepiało, dusili się z gorąca, a teraz marzli w ciemności. W końcu doszli
do komnaty z fioletowyn sercem koruptora. Wsłuchał się w dźwięki mechaniki w tym pomieszczeniu.
To chyba był... silnik wyspy. Nagle koruptor wydał dźwięk, który niemalże powalił Drake'a na ziemię.
Częstotliwość tego dźwięku nie tylko ich rozkojarzyła, ale wręcz zadawała im ból. Nina jak zawsze
zanim którekolwiek z nich zdążyło coś zrobić wyjęła pierścień- cypher, który wyciszał wszystkie
dźwięki. Zapadła głucha cisza, hałas ustał. Nate próbował coś krzycze, ale nie był w stanie
wydać z siebie żadnego dźwięku. Czy tak zawsze czuli się głuchoniemi? Astrid powoli wyjęła
topór i pytająco spojrzała na Ninę. Ta skinęła głową, odgarniając błękitne włosy z czoła. Wojowniczka
uniosła broń nad koruptorem i oddała cios. Eksplozja elektrycznych iskier. Roztrzaskany kryształ.
Porótt dźwięków. To koniec? Tak po prostu. Jakaś część Drake nie była w stanie w to uwierzyć. Patrzył
na szczątki koruptora. Tajemniczy kryształ zczerniał, przestał świecić. Uściskali się i wyszli na powierzchnię.
Sprzątający sprzątali. Avatarzy nadzorowali. Rój pszczoło- mrówek, wyleciał na zewnątrz. Ich pan nareszcie
widział. To zdawało się zbyt proste, nagłe. Ale było prawdziwe. Cieszyli się zwycięstwem, wrócą do wioski
jako bohaterowie. Jednak Drake w głębi serca ciągle nie był pewny czy pokonał zło czy mu pomógł. Spojrzał
na przyjaciółm, tak szczęśliwy, że żyją. Nie byli bohaterami opisywanymi w hymnach, ale obronili swój lud.
Przynajmniej Drake taką miał nadzieję.
Wilhelm ukrywał się z dala od Gór Czarnych. Zawiódł się na społeczności Qulaf, ale była jeszcze nadzieja na
otworzenie oczu niewinnym ludziom. Zbawi ten świat. Ścisnął fiolkę z kawałkiem serca wybawiciela.
Było więcej takich jak on. Obrońcow uciśnionych przez oszustów jak Słońce Wszechmogący.
Razem z koruptorem zwrócą światu wolność.
Autorstwa Skryby Obozowego (Basi)
Korekta: Max, Monika i Zosia (Jak widać więcej wolało siedzieć i poprawiać niż czytać ;-) )
Na podstawie gry RPG poprowadzonej przez Mistrza Chochlika, podczas 1 turnusu 2016
Fajny raport, dobra robota Basiu!
OdpowiedzUsuń